O czym by tu dzisiaj…
Chwilę mnie tu nie było, a w międzyczasie uzbierało się kilka tematów. Może więc po kolei. Podobnie, jak większość zdeklarowanych szafiarek, ja również bardzo lubię buszować po lumpeksach. Nie tylko, czy też nie tyle ze względów ekonomicznych, bo ceny w stołecznych przybytkach tego typu bywają skrajnie wręcz różne, co z wrodzonego zamiłowania do wyszukiwania rzeczy unikatowych i niepowtarzalnych.
Znacznie bardziej od ciuchów z popularnych sieciówek (choć i takie goszczą w mojej szafie), wolę ubrania czy dodatki, co do których mogę mieć pewność, że nieprędko zobaczę je na kimś mijanym na ulicy. Nierzadko zdarza się, że dodatkowo je „podrasowuję”, coś doszywając, dodziergując, czy chociażby zmieniając guziki.
Na pierwsze ciucholandy natrafiłam jeszcze za studenckich czasów. Wiem mniej więcej, gdzie na uczęszczanych przeze mnie trasach warto zaglądać, a które miejsca można sobie darować, czy wręcz lepiej je omijać. Mam też swoje ulubione adresy. Niestety, jakiś czas temu z tej listy zniknął absolutny faworyt. Miał nawet nazwę: „Ciuch-ciuch”. Mieścił się na moim rodzinnym Gocławiu. Był to malutki sklepik, pełen starannie wyselekcjonowanych, a przy tym naprawdę tanich rzeczy. Oprócz ubrań i dodatków, można było upolować też ciekawą, ręcznie robioną biżuterię. Ja również wystawiałam tam dziergane przez siebie kolczyki.
Poza tym, co rzadko się zdarza w takich miejscach, kącik ten miał swój specyficzny klimat. Wielka w tym zasługa właścicielki. Niestety, to zaangażowanie nadwątliło jej siły i postanowiła przejść na emeryturę. Dla mnie jest to ogromna strata. Zaglądałam tam regularnie przez kilka lat. Większość moich najładniejszych ciuchów, a przede wszystkim torebek, właśnie stamtąd pochodzi. Tak, wiem, że w Warszawie jest mnóstwo innych, całkiem dobrych lumpeksów. Na praskiej ulicy Targowej można się na nie natknąć niemal co dwa kroki. Ale to już nie to samo…
A tymczasem mamy już jesień w pełni. Pisząc o cudach jej kolorów, zapachów (z tym w mieście ciut gorzej) etc., mogłabym zapełnić wiele, wiele linijek. Ale dziś nie o tym. Zmieniająca się pora roku, a przede wszystkim temperatura za oknem, zmusza do pożegnania z typowo letnimi, czyli najcieńszymi sukienkami. Ale nie ma tego złego… W mojej szafie czeka na swój czas spory zapas ciepłych spódnic, bluzek, tunik, sweterków itp.
W dzisiejszym zestawie króluje pomarańczowa, pięknie haftowana indyjska spódnica, a także bluzka oraz tunika z „Ciuch-ciucha”. Spódnica ma za sobą już wiele jesieni, podobnie, jak czekoladowo brązowa tunika. Natomiast drukowana w bladopomarańczowe kwiaty bluzka z cienkiej siatki, o rozciętych, hippisowskich rękawach, to ostatni, by tak rzec ciut sentymentalnie, pożegnalny zakup.
bluzka – Camaieu
spódnica – India Market
bluzka siatkowa, tunika /TopShop/ – Ciuch-ciuch
kolczyki – India Market + twórczość własna
naszyjnik – Shiva
pierścionek – Six
Podobne wpisy
Tags: Kolor, Kwiaty, Maxi spódnica, Tunika