Sukienka z życiorysem
Choć może nie jest najwygodniejsza, to z pewnością należy do najbardziej lubianych przeze mnie długich sukienek. A, nie chwaląc się, mam z czego wybierać. Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy na jednym z szafiarskich blogów, absolutnie urzekła mnie swymi kolorami. No i te piękne jesienne liście… Po prostu musiała być moja.
Kupiłam ją mniej więcej rok temu na Allegro, jak większość maxi kiecek, co bywalcy bloga zapewne wiedzą. Od momentu pojawienia się w mojej szafie zdążyła już trochę przeżyć. Premierę zaliczyła w dniu zaręczyn. Ponieważ była na mnie zdecydowanie za długa, specjalnie na tamtą okazję misternie ją poupinałam.
Ale w takiej wersji niestety nie nadawała się do swobodnego poruszania się po mieście. Ponieważ zarówno sama sukienka, jak i jej podszewka, zostały uszyte z poliestru, bardzo trudno się je skraca i podszywa ręcznie. Zwłaszcza, gdy ktoś, tak jak ja, ma w tym niewiele wprawy.
Przygotowałam ją więc do oddania w ręce zaprzyjaźnionej krawcowej. Mama miała tylko sfastrygować zaznaczone miejsce. W podobny sposób potraktowałam jeszcze kilka innych sukienek, które również wymagały przeróbki. I cała szczęśliwa czekałam na efekt krawieckiej pomocy.
Jakież było moje przerażenie, graniczące wręcz z rozpaczą, gdy okazało się, że wszystkie kiecki, zamiast sięgać co najmniej do stóp, kończą się na linii kostek, albo nawet jeszcze wyżej.
Do dziś nie wiem, czy był to błąd krawcowej, która obcięła i podwinęła zbyt dużo materiału. Czy też kochana Mama, fastrygując, niechcący przesunęła zaznaczenie. Obawiam się jednak, że było w tym odrobinę premedytacji. To znaczy, że moja praktyczna Rodzicielka chciała zapobiec przyszłemu przydeptywaniu i potykaniu się o zbyt obfite falbany.
Nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko poszukać tzw. złotego środka. Co prawda marszczenie na biuście i troczki do wiązania na karku nie pozostawiają w przypadku tej sukienki zbyt wielkiego pola manewru. Ale jakoś udaje mi się ją na tyle obsunąć w dół, że jednak na upartego może pretendować do miana maxi.
Nawet gdyby tak nie było, to pomimo wszystko nie przestałabym jej nosić. A jeśli kiedyś nie będę już się w nią mieścić, to i tak na zawsze zostanie w mojej szafie. Nigdy jej nie oddam!
maxi sukienka /H&M/ – Allegro
bluzka/sweterek – Shiva
kamizelka – od ślubnego garnituru Taty
kolczyki, pierścionek – Six
naszyjnik – Diva, %
bransoletki – India Market
szal – lumpeks
Podobne wpisy
Tags: Biżuteria, Kamizelka, Maxi sukienka
nie, spoko, wszystko załatwiłam:) tzn najpierw pogadałam z babką od praktyk a potem na zajęcia:)
Dziękuję. I o to właśnie chodziło. Miło było się spotkać. Musimy to częściej praktykować. Nie spóźniłaś się na zajęcia? 🙂
a nie widać, że ta sukienka jest za krótka:) tzn za krótka jak na moje standardy o czym dziś gadałyśmy:D ale i tak jest śliczna:)
Dziękuję.Też go bardzo lubię. Chociaż gdy w nim chodzę, dzwoni, niczym kajdany. 😉 Ja po biżuterię bardzo rzadko wybieram się specjalnie. Na ogół zaglądam gdzieś po drodze, nie zbaczając zbytnio ze zwykłego szlaku komunikacyjnego. A co do zaręczyn, to się tak nie zarzekaj. Wszystko jest możliwe… 😉
Zachwyca mnie ten naszyjnik z Divy, tak bardzo że ciągle żałuję że u mnie Diva jest na końcu miasta a moja dzielnica komunikacyjnie odcięta od całego świata.
Sukienki z historia są najlepsze – zwłaszcza z taką historią (mnie sie nikt jeszcze nie oświadczał i raczej nie będzie 😉 ) Ta cudnie wygląda z tym fioletem.
Dziękuję. 🙂
kolczyki ładniutkie nie powiem