Tyle szczęścia na raz, na dwa
Zgodnie z obietnicą, poczynioną w ostatnim poście, powracam myślami do niedzielnego spotkania z Bastet i Baglady. A wierzcie mi, doprawdy jest o czym myśleć, bo upłynęło w przemiłej atmosferze.
Tematy do rozmowy sypały się nam, niczym z rękawa. Zaczęłyśmy od rzeczy lekkich, czyli np. maksi kiecek i przeróbek krawieckich, przez kosmetyki, aż do plotek o innych szafiarkach. Jeśli więc ktoś odczuwał wówczas dyskomfort w okolicach uszu, tudzież języka, domyśla się już zapewne, co mogło być tego przyczyną.
Im dalej w las myśli i słów, tym poważniejsze sprawy „brałyśmy na warsztat”. Popłynęły więc przeróżne opowieści o radościach i smutkach dnia powszedniego. Głównym bohaterem większości anegdot i gwiazdą wieczoru był oczywiście przeuroczy Gabryś, synek Bastet.
Jednak czas jest nieubłagany i ani się obejrzałyśmy, a nadeszła pora, by się pożegnać. Czując wciąż niedosyt swego towarzystwa, umówiłyśmy się na następny dzień. Gdy tylko skończyłam pracę udałyśmy się więc do Parku Saskiego, by tam schronić się przed obezwładniającym upałem.
Dotarłszy na miejsce rozsiadłyśmy się wygodnie w cieniu rozłożystego kasztanowca. Wkrótce okazało się też, że pogawędkę umilą nam pięknie śpiewający Hindusi, którzy przysiedli kilka metrów dalej.
Podobnie jak w niedzielę, i tym razem również poszły w ruch aparaty fotograficzne. Niestety, mój malutki Olympus chyba wyczuł bardziej profesjonalną konkurencję, doznał bowiem dziwnego spadku formy, co chwilę odmawiając współpracy. Jak widać, wspólnymi siłami udało nam się jednak uwiecznić oba spotkania.
Lecz wszystko co dobre, zwykle szybko się kończy. Tak też i dobiegła kresu wizyta Bastet w stolicy. Mam jednak nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy miały okazję, by móc się spotkać. Na pożegnanie otrzymałam zaproszenie do Krakowa, więc nie pozostaje mi nic innego, jak już zacząć zbierać fundusze na tę wyprawę.
A póki co z podziwem zerkam na wykonaną przez Bastet „zaturbanioną” torbę. Ta piękna pamiątka długo jeszcze będzie mi przypominać, że to, co początkowo wydaje się być zupełnie odległe i abstrakcyjne, w pewnym momencie może się po prostu wydarzyć. Marzenia mają bowiem tę cudowną właściwość, że czasem jednak lubią się spełniać.
Zdjęcia: Baglady, Bastet i ja
Podobne wpisy
Tags: Dreadlocki, Fotografia, Wydarzenia
Hmmm, no cóż… Nie da się zaprzeczyć… ;P
nie. a powinny?
Fotki to głównie zasługa Magdy i Dagmary. Całą na pewno nie, bo i nie było czasu i raczej nie warto. Ale trochę sobie poużywałyśmy. Nie piekły Cię uszy? ;P
piękne zdjęcia. pewnie oplotkowałyście całą listę polskich szaf co?
Bardzo dziękuję. 🙂 Będzie mi ogromnie miło gościć Cię na moim blogu. Pozdrawiam. 🙂
Piękna strona, i Ty jesteś piękna. A obie Twe towarzyszki regularnie odwiedzam w sieci, tym bardziej zwróciło to moją uwagę. Świat jest mały 😉 Pozdrawiam i zapowiadam swe częstsze odwiedziny.
Bardzo mi miło, że do mnie zaglądasz. Ja też mam nadzieję, że kiedyś poznam osobiście wszystkie najciekawsze szafiarki. A Ty zajmujesz na tej liście wysoką lokatę. Pozdrawiam. 🙂
ale Ci zazdroszczę! 🙂
ech, mam nadzieję że może kiedyś przyjdzie mi spotkać Was wszystkie kiedyś.. 🙂
A to dziwne, bo powinno. 😉
ufff, nic mnie nie piekło:P